BALLADA O ŻÓŁTEJ KARBOWANEJ BIBULE
Sklep papierniczy. Na półce półka.
Na dolnej zwykły napis „Bibułka”.
A na tej półce w głębi schowana
Bibuła żółta i karbowana.
Nikt jej nie kupi, nikt jej nie kupi.
Chyba, że chory. Chyba, że głupi.
Gdyby ton miała biało-czerwony,
Można by upleść z niej kotyliony.
Ona zaś brzydko pachnie żółtkami,
Chcemy kotylion! Nie origami!
Nikt jej nie kupi, nikt jej nie kupi.
Chyba, że chory. Chyba, że głupi.
Normalnym gustom przeto nie sprosta,
Jakby nie mogła być chociaż prosta,
A nie wygięta oraz pomięta
Przez dewiacyjne eksperymenta.
Nikt jej nie kupi, nikt jej nie kupi.
Chyba, że chory. Chyba, że głupi.
Już od pierwszego sklepu otwarcia
Rodzi konflikty, zaognia starcia.
Trzęsie się stuła i preambuła.
Bezczelna brzydka żółta bibuła.
Nikt jej nie kupi, nikt jej nie kupi.
Chyba, że chory. Chyba, że głupi.
Myśli bibuła o innym sklepie,
Może gdzie indziej będzie jej lepiej.
Niech sobie marzy, niech sobie śni…
Bibuła - „Buła”! W dodatku „Bi”!
Nikt jej nie kupi, nikt jej nie kupi.
Chyba, że chory. Chyba, że głupi.
Normalne, proste, zdrowe bibułki
Jak świeże bułki znikają z półki.
Ona zaś ciągle w swym kącie czeka
Na jutro lepsze … i na Człowieka.
Komentarze
Prześlij komentarz